The Wolfman (oryginalny)
Autor: Jonathan Maberry
Rok: 2009
Nota od wydawcy:
Szczęśliwe życie Lawrence'a Talbota skończyło się tej nocy, kiedy umarła jego matka. Chłopak opuścił wiktoriański dwór, by szukać zapomnienia w dalekiej Ameryce. Po latach powraca w rodzinne strony - i odkrywa, że okolicą rządzi strach. Krążą pogłoski o krwiożerczej bestii. Lecz Lawrence'a stokroć bardziej przeraża tajemnicza siła, która wzywa go do lasu przy pełni księżyca...
Recenzja:
Zaintrygowana okładką i tytułem, a także obietnicą XIX wiecznego klimatu Anglii zdecydowałam się na wypożyczenie tej książki. Niezbyt gustuje w horrorach i temu podobnych, ale deklarowany romans przekonał mnie do jej przeczytania. Warto było?
Historia opowiada o Lawrence Talbot, który po tym jak w dzieciństwie był światkiem śmierci swojej matki zostaje umieszczony przez ojca w szpitalu dla obłąkanych, a następnie wysłany do Ameryki pod opiekę ciotki. Lawrence dorastając zostaje uznany aktorem i po latach wraca w rodzinne strony na wieść o śmierci swojego brata - Bena. Na miejscu wita go ojciec i narzeczona zmarłego brata, która prosi go o wyjaśnienie zagadki śmierci Bena. Zmarły bowiem nosi na sobie rany, których nie mógł zadać żaden człowiek, ani zwierze... Okoliczni mieszkańcy winią za wszystko przybyłych do miasta Cyganów, prawda jest jednak dużo straszniejsza. Wraz z kolejną pełnią księżyca do Blackmoor ponownie zawitało zło w najczystszej postaci - wilkołak - zabijając każdego, kto stanie mu na drodze. Młody Talbot wyrusza na przeciw bestii aby pomścić brata, nic nie jest jednak w stanie pokonać potwora o nadludzkiej sile i sprycie. Lawrence poda jego ofiarą jednak udaje mu się przeżyć, niestety bestia zatapiając kły w jego ciele skazała go na straszny żywot... Czy coś będzie w stanie ocalić Talbota? jaką rolę odegra w tym piękna narzeczona brata Gwen?
Powieść bardzo mnie rozczarowała, szczerze mówiąc jest okropnie nudna... nie widzę tu ani odrobiny horroru, a opisy rozszarpywanych ofiar i ich flaków wylewających się na zewnątrz, które stanowią połowę książki, budziły we mnie niesmak. Historia niczym nie zaskakuje, jest trochę bezsensu, trwa jakieś trzy pełnie księżyca a w tym czasie nie dzieje się nic poza przygotowywaniem się do walki z wilkołakiem mieszkańców i samej walki polegającej na rozpruwaniu każdego kto zbliży się do potwora. Klimat XIX-wiecznej Anglii? ja tam go nigdzie nie czułam... Romans? te epizodyczne scenki z głównym bohaterem i narzeczoną jego brata trudno nazwać romansem, trochę mnie wręcz drażniły, bo jak dziewczyna, która dopiero co straciła narzeczonego może w jeden dzień pokochać jego brata?
Podsumowując, nie polecam książki... chyba, że miłośnikom krwi, flaków, mordu i wilkołaków. Jedyny plus można dać za to, że postać wilkołaka została przedstawiona tak, jak zawsze ludzie sobie to wyobrażali: osoba ugryziona przez wilkołaka, zmienia się pod czas pełni w bestię, nie panując nad swą rządzą mordu. Autor nie próbował tu stworzyć "ludzkiego potwora", których ostatnio pełno w literaturze. Nie widzę tu jednak więcej plusów. Język przystępny, lecz obszerne opisy "poczynań" wilkołaka sprawiały, że przerzucałam niektóre strony pobieżnie je czytając.
Wiem, że na podstawie książki powstał film, lecz czytałam, że jest on gorszy od książki, więc nie mam zamiaru jak na razie go oglądać...
Ocena: 2/6
[ Kadry z filmu Wilkołak (2010) ] |
Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Klucznik"
(wy)pożyczona |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując motywujesz mnie do dalszej pracy nad blogiem. Każdy komentarz mile widziany :)